poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Milion za noc w Cocomo.

Prawie tyle nocny klub Cocomo ściągnął z karty klienta. Legalnie? Prokuratura się głowi. Liczymy - klient musiałby wypić 60 butelek bajecznie drogiego szampana. Kluby Cocomo działają w reprezentacyjnych miejscach wielu polskich miast. W połowie marca ujawniliśmy, że niektórzy ich klienci budzą się rano z uszczuplonymi rachunkami bankowymi. Kilkunastu zgłosiło się do poznańskiej policji.

Śledztwa prowadzą też prokuratury w Krakowie, Warszawie, Gdańsku, Sopocie i Kielcach. Nikomu zarzutów nie postawiono, a część spraw została umorzona, bo śledczy uznali, że klienci sami sobie winni: płacąc wysokie rachunki kartą, wbijali kod PIN świadomie, a astronomicznie wysokie ceny trunków podane były w menu. Po naszych publikacjach odezwała się kancelaria prawna reprezentująca firmę Event z Krakowa, do której należy sieć klubów Cocomo. Zapewniała, że "spółka posiada renomę, uznanie odbiorców i dobrą markę". Zagroziła procesem, jeśli "Wyborcza" nie zaniecha "naruszania jej dóbr osobistych". Podpisała się pod tym radca prawny Karolina Lempart. Tydzień temu w Poznaniu do klubu przy Starym Rynku wszedł dyrektor polskiej spółki z branży metalurgicznej. Bawił w towarzystwie kolegów. Pamięta wejście i pierwszego drinka, za którego zapłacił służbową kartą. Obudził się następnego dnia wieczorem w swoim pokoju hotelowym w Poznaniu. W kieszeni znalazł swoje oświadczenia, że na alkohol w Cocomo wydał blisko milion złotych. Sprawdził konto i zobaczył 44 transakcje kartą. Suma się zgadzała - ponad 970 tys. zł. Policjanci poznańskich komisariatów kilka tygodni temu zostali uprzedzeni, jak się zachować, gdy przyjdzie klient Cocomo: mają pobrać krew i próbkę moczu. Bo badanie kilku wcześniejszych klientów klubu wskazywało na obecność w ich krwi narkotyków. Zażyli je sami czy zostały im dosypane? Policjanci zasłaniają się tajemnicą śledztwa. Poprosili też o próbki dyrektora. Nieznane są jeszcze wyniki badań. Prokuratury umarzały dotychczas śledztwa, tłumacząc, że w menu podane były ceny, więc klienci musieli być świadomi konsekwencji. Kilka tygodni temu jeden z naszych dziennikarzy był w Cocomo i widział menu. Najdroższy w karcie był szampan połączony z pokazem tancerek - 15 tys. zł. Dyrektor musiałby wypić ponad 60 butelek. Co na to spółka? Po sprawie dyrektora, który zapłacił milion złotych, zaprosiła nas na spotkanie z krakowską spółką Event. Jej szefem jest Jan S., oskarżony o kierowanie grupą, która fałszowała dokumenty. Niski, dobrze zbudowany, opalony, ze złotym zegarkiem. Zapewnia, że jego kluby nie mają nic do ukrycia. Miesięcznie odwiedza je 26 tys. klientów, a zgłoszenia do prokuratury nazywa "promilem". Narkotyki? Zapewnia, że do klubów nie wolno ich wnosić. Pokazuje nagranie wideo z pobytu dyrektora, który spędził tam 16 godzin, i dowody transakcji dokonywanych czasami co kilkanaście minut. Niektóre na blisko 40 tys. zł. Na nagraniu klient i jego koledzy bawią się z kilkoma dziewczynami. Po kilkunastu godzinach dyrektor nie stoi już zbyt pewnie na nogach. Co pewien czas podchodzi kelnerka z terminalem, mężczyzna wbija PIN. Gdy przy ostatniej transakcji interesuje się tym jego kolega, jedna z dziewczyn wiesza mu się na szyi, odciąga. Katarzyna Stanek, menedżerka Jana S., tłumaczy, że klient był z dwoma kolegami i stawiał dziesięciu tancerkom. Pełnomocnik spółki: - Panowie wchodzą do klubu i wiedzą, jakie są ceny. Życzą sobie często, by towarzyszyło im więcej dziewczyn, dla których kupują drogie szampany. Jan S.: - Płaci się za drogą markę, obsługę i elegancki wygląd. Jestem zażenowany, że ten pan, który się świetnie bawił, poszedł na policję. Pełnomocnik spółki przyznaje, że ma wiele pism od klientów Cocomo, którzy twierdzą, że pamiętają tylko pierwszego drinka. Ale jej zdaniem co innego wynika z nagrań wideo. - Klienci są świadomi, gdy płacą. Do "Wyborczej" zgłosił się jednak pracownik poznańskiego Cocomo. Był w klubie, gdy z karty klienta ściągano milion złotych. To jego wersja zdarzeń. - Ten klient pochwalił się, że ma kartę bez limitu. Wtedy z centrali przyszło polecenie, by nie wypuszczać go, dopóki nie nabijemy pół miliona. Później pułap żądań wzrósł do 800 tys., w końcu do miliona. Koledzy tego mężczyzny kilka razy chcieli wyprowadzić go z klubu, ale dziewczyny były nachalne. Klient był tak pijany, że opierał się o blat, by się nie obalić. Później podpisał oświadczenia, przyznając się w nich do wydatków. Na kartce było kilka skreślonych, jakby nieudanych podpisów. Gdy opisaliśmy pierwsze historie klientów Cocomo, zareagował prokurator generalny Andrzej Seremet. Zapewnił, że przyjrzy się śledztwom prowadzonym przez prokuratury w całym kraju. Wiadomo, że wpłynęły zawiadomienia od ponad 50 klientów klubów Cocomo. Dlaczego śledztwa utknęły w martwym punkcie? - Nikt nie patrzy na to całościowo. Każda prokuratura traktuje to jak incydenty, a nie zorganizowany mechanizm. Należałoby połączyć śledztwa - mówi nam jeden z poznańskich policjantów, który pracuje nad sprawą Cocomo. Prokurator Seremet, jak powiedział nam jego rzecznik prasowy, nie widzi potrzeby łączenia śledztw. Nakazał ich nadzorowanie prokuratorom wyższych instancji. Płatność bez limitu? To możliwe Klient, który stracił prawie milion złotych w poznańskim Cocomo, miał kartę służbową w ING Banku Śląskim. Czy bank uwiarygodniał jego transakcje? Piotr Utrata, rzecznik prasowy ING BŚ. - W przypadku kart firmowych to pracodawca ustala wysokość limitów dla pracowników. Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75478,15745767,Milion_za_noc_w_Cocomo___Panowie_wchodza_do_klubu.html#BoxSlotII3img#ixzz2yDKHbOxP

13 komentarzy:

  1. macie jakiegos maila? jak moge dodac osobny post? mam duzo do powiedzenia, pracowałam jako hostessa i tancerka przez 3 miesiace

    OdpowiedzUsuń
  2. Ludzie przez całe życie tyle nie zarobią to nie ma co żałować takiego gościa co sobie w jedną noc tyle wydał w klubie... Widocznie stać go na to. I dobrze, niech dziewczyny mają, bawił się dobrze to niech płaci!!!!!!!! Szkoda tylko, że cała polska się dowiedziała i teraz straszny wstyd dla niego ;-) ale widocznie zasłużył, nie trzeba było kłamać, że go okradli tylko, że za super zabawę musiał zapłacić!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taki tekst mógł napisać ktoś komu płaci "event"

      Usuń
  3. Pigułka gwałtu ! Po zażyciu daje się kontrolować, rano film się urywa a po kilku godzinach jest nie do wykrycia w organizmie...

    OdpowiedzUsuń
  4. wiem ze menadzerka MONIKA MAZUR sypała pigułki lub prochy klientom! Wczesniej zadaniem tancerki było zapamietanie kodu PIN, kiedy facet juz miał meksyk w głowie nabijaby wysokie sumy na terminal i same wklepywały PIN i tak oto chwaliły sie duzymi zarobkami i jak to skroiły frajerów ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kobiety to kurewki. Zawsze mam taka opinie. A te ktore ida pracowac dla takiej mafii w takim miejscu to wyjatkowe dziwki. Szmaty i dziwki. Az dziw bierze ze kurwy nagle sumienia dostaja i pisza ze szkoda im facetow. Ale co robily i co robia nadal? Okradaja! Nie wiem jak prawo o tym mowi ale w mojej ocenie jest to wyludzenie pieniedzy. Slub zawarty w innym stanie swiadomisci jest nie wazny. Umowa podpisana bez pelnej swiadomosci tez jest niewazna. Wiec tutaj ktos prowadzi biznes przestepczy i zlodziejski. Ale sobie to wymyslili. Kur...wa jaki ten narod jest pojeb...ny poki beda tam pracowac kurwy kluby beda istniec. Jak by nikt nie chcial pracowac nie bylo by tych patologii. Zlodziejstwo. Nie bronie tych facetow. Ale uwazam ze w tej sytuacji przekroczono granice. Mysle ze ci klienci juz nie wroca. Kto raz zostal nabity w butelke nie wroci i nikomu nie poleci. Wiec sie zwinie szybko ta siatka burdeli z ulic polskich miast! Po wiexej reportazy na blogu psychotronicznyswiat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co to za opinia? kobiety to ku....... hallo chyba sie pomyliłes troche, każdego tak oceniasz?
      to jest klub go go zagranica jest ok tak? ale w polsce juz nie moze być? a to niby dlaczego? zastanów sie zanim takie cos napiszesz

      Usuń
  6. gadanie bzdur , jak chłop głupi to niech placi. nikt go na siłe tam nie wciąga

    OdpowiedzUsuń
  7. Właśnie, jakoś dziwnie z tymi pin-ami. Mój małż. twierdzi, że żaden naprawdę pijany nie zdoła poprawnie wstukać pin-u, a po trzeciej pomyłce się przecież blokuje. Sama nie wiem, może jakiś facet się wypowie "w tym temacie". Inna sprawa, to możliwe oszustwa, gdy ktoś wpisuje nr pin za pijanego gościa itp. itd. Ostatnio czytałam wywiad z właścicielem tej firmy, oczywiście w grzecznym i kulturalnym tonie, tyle że jeśli facet nie panuje nad poczynaniami personelu, przynajmniej tego zarządzającego (a raczej nie panuje) to kluby też długo nie pociągną. Wiadomo, że w takich miejscach wydaje się pieniądze, ale mimo wszystko goście muszą się czuć bezpiecznie. Ci, którzy lubią puszczać kasę, na pewno nie lubią być okradani.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zgadza sie karta jest zablokowana po 3 błednych wprowadzeniach. To wszytko jest grubymi nićmi szyte, budza sie pijani i mowia ze nie wpisywali pinu to kto za nich niby wpisał ? moze ktos na siłe jeszcze kazał mun podac pin - nie realne
      Wiec panom ktorzy zrobili taka afere proponuje sie 2 razy zastanowic, bo ogladajac was w tv widac ze sie gubice w swoich zeznaniach

      Usuń
  8. Witam,
    Mam prosbe do bylych klientow klubu w Lublinie o informacje jaki wpis w historii transakcji widzicie na koncie gdy placiliscie karta w klubie? Czy ktos z Was spotkal sie z nazwa "Amazing Deluxe"? Z gory dzieki za odpowiedz.

    OdpowiedzUsuń
  9. zgadza sie nikt nikogo na siłe za reke nie wprowadzi do klubu, osoby ktore tam chodza sa w pelni swaidome.

    OdpowiedzUsuń
  10. a ja serdecznie pozdrawiam wszystkich, w klubie jest pelna klasa, nie rozumiem dlaczego wszyscy maja cos przecikwko, ja jestem satalym bywalce i serdecznie polecam , Klasa :)

    OdpowiedzUsuń