środa, 23 kwietnia 2014

Pracowałam w klubie go-go Cocomo. Jako "promotorka". Sprowadzałam klientów

Po co powstała sieć klubów Cocomo? Żeby przyprowadzić klienta, upić, obiecać mu, że poza tańcem będzie mógł liczyć na coś więcej, a potem postarać się, by zostawił tam wszystkie pieniądze. Promotorka ma przyprowadzić klienta, hostessa namówić na pierwszego drinka, a tancerka dokończyć dzieła - mówi w rozmowie z "Wyborczą" była pracownica klubu.
W połowie marca br. "Wyborcza" opisała przypadki klientów działających w całej Polsce nocnych klubów Cocomo, którzy obudzili się rano z mocno uszczuplonymi rachunkami bankowymi. Kwoty niebywałe: prawie 58 tys. zł miał wydać jednej nocy w klubie na lubelskim deptaku finansista z Warszawy. Norweg w tym samym lokalu uszczuplił swoje konto o 25 tys. zł. W Gdańsku 47-letni mężczyzna za same drinki zapłacił aż 17 tys. zł. Rekord padł kilka tygodni temu w Poznaniu. Dyrektor w spółce metalurgicznej, który w Cocomo przy Starym Rynku bawił się w towarzystwie kolegów, po przebudzeniu znalazł podpisane przez siebie oświadczenia, że na alkohol w klubie wydał ponad 970 tys. zł. We wtorek rano do tego właśnie klubu wkroczyła policja. Zatrzymana została menedżerka, której po przesłuchaniu prokurator postawił zarzut oszustwa. Grozi za to osiem lat więzienia.





Coraz więcej klubowiczów zgłasza się na policję. Śledztwa prowadzą prokuratury w Krakowie, Warszawie, Gdańsku, Sopocie, Kielcach czy Poznaniu. Nikomu zarzutów jednak dotąd nie stawiano, część spraw została umorzona - śledczy twierdzili, że klienci są sami sobie winni: płacąc wysokie rachunki kartą, wbijali kod PIN świadomie, a astronomicznie wysokie ceny trunków podane były w menu.

Pierwszy klub powstał w 2011 r. Sieć lokali Cocomo kryje się pod nazwą "firma marketingowo-reklamowa EVENT" z Krakowa. Szefem jest Jan S., który czeka na proces oskarżony o kierowanie gangiem fałszerzy dokumentów. Nocne kluby działają w kilkunastu miastach, najczęściej w reprezentacyjnych miejscach - w Gdańsku w bocznej od ul. Długiej, w Sopocie kawałek od Monciaka, w Gdyni niedaleko Skweru Kościuszki.

Tradycją jest, że wokół lokali dziewczyny z różowymi parasolkami namawiają mężczyzn na wizytę w klubie, gdzie - jak zapewniają - są najlepsze tancerki, ogromny wybór drinków i podniecająca atmosfera: co godzinę show, czyli striptiz w różnych wersjach, np. turbo, lesbian albo boa.

Dziewczyny z parasolkami to "promotorki". Taką rolę w jednym z trójmiejskich klubów Cocomo pełniła nasza rozmówczyni.

Katarzyna Włodkowska: Jak trafiłaś do Cocomo?

Była promotorka nocnego klubu Cocomo w Trójmieście: - Ofertę znalazłam w internecie. Jest ich cała masa. Dodatkowo zachęciła mnie koleżanka.

W jaki sposób?

- Zarobkami. Bo te naprawdę potrafią być wysokie. Jako promotorka, w najlepszym okresach, wyciągałam nawet tysiąc złotych tygodniowo. Gdzie 21-latka bez wyższego wykształcenia tyle zarobi?

Nie miałaś oporów, żeby tam pracować?

- A jakie miałam mieć? Kluby go-go istnieją na całym świecie, a ja nie miałam zamiaru wisieć na rurze i machać tyłkiem.

Najpierw wyjaśnijmy, kim jest promotorka w Cocomo.

- Zadaniem promotorek jest nakłanianie klientów do wizyty w klubie. Im bardziej są nachalne, tym lepiej.

Dziewczyny są szkolone do tej roli?

- Tak, wychodzą z najlepszą promotorką na ulicę i są uczone, jak się zachowywać. Mają wypatrywać mężczyzn według podstawowego kryterium, którym jest dobry ubiór, mogący świadczyć o tym, że klient zostawi sporo pieniędzy w klubie, oraz stan upojenia. Im bardziej pijany, tym korzystniej. Zachęcając nie mówimy o wysokich cenach, ale piwie, które kosztuje 14 zł. Promotorki mają flirtować i sugerować, że w klubie może wydarzyć się "coś więcej".

Czyli co?

- Seks, ale do tego nie dochodzi, bo tancerki mają zakaz. Chodzi o to, by klient miał taką nadzieję. Promotorki na zmianie są po trzy, cztery, w sezonie letnim potrafi być ich więcej. Są uczone, by nie zrażać się odmowami, wręcz przeciwnie. Każe im się wyłapywać na ulicy tego samego faceta nawet trzy, cztery razy. Chodzi o to, że klienci po kolejnym podejściu często w końcu się godzą i idą do klubu. Ale prosto z ulicy też można wejść. Trzeba tylko zapłacić 30 zł. Niektórzy klienci wstydzą się towarzystwa promotorek i chcą wejść do klubu sami. Wstęp tak naprawdę ma każdy, byle tylko miał pieniądze. Szczególnie w niedzielę, bo to najgorszy dzień dla klubu.

Jakie kryteria należy spełnić, by zostać promotorką?

- Nie trzeba być supermodelką, ale jakaś tam prezencja musi być. Atutem jest język angielski, bo zagraniczni klienci to najlepszy interes, szczególnie Norwegowie. Biust też się przyda, bo latem chodzi się w obcisłych sukienkach, zimą obowiązkowo w legginsach i na wysokim obcasie. Naturalnie mocny makijaż.

Zarobki?

- Wejście kosztuje każdego klienta 30 zł, promotorka ma z tej kwoty 17 zł. Dziennie przyprowadza się od pięciu do kilkunastu mężczyzn.

Na razie brzmisz, jakbyś opowiadała o wcale nie najgorszej pracy.

- Bo przez pierwsze dwa miesiące tak na to miejsce patrzyłam. Praca pięć, sześć dni w tygodniu, po pięć godzin, naprawdę niezłe pieniądze. Ale po upływie tych dwóch miesięcy zaczęły się problemy z wypłatami. Albo się nie zgadzały moje wyliczenia z ich, albo wypłata przychodziła z kilkutygodniowym opóźnieniem. I tak w kółko. Jak laska nie była pyskata, to ciągle była stratna. Kolejnym sposobem na wyciąganie pieniędzy, jak widać nie dotyczy to tylko klientów, stały się też kary dla pracownic, które potrafią sięgnąć nawet kilku tysięcy złotych.

Za co?

- Za nie przyjście do pracy - 200 zł, za to, że wiatr złamał parasolkę - 50 zł, a gdy parasolkę promotorka złożyła - 20 zł. Spóźnisz się, zostajesz pół godziny dłużej. Największe kary grożą tancerkom, np. za kontakty z klientami po pracy. To nawet pięć tysięcy złotych. W sumie cennik kar jest niejasny i wynika bardziej z humoru kierownictwa. Kara jest nawet za to, że nie bierze się udziału w kursie języka angielskiego, który jest rzekomo dobrowolny. W umowie jest akapit o karach, ale nie wiadomo w sumie, o co chodzi. Potem się to wyjaśnia.

Jak klub wyłapuje, że promotorka miała złożoną na ulicy parasolkę?

- Promotorki są pilnowane przez koordynatorki, które kręcą się, czy to po Monciaku w Sopocie, Długiej w Gdańsku czy w okolicach Gemini w Gdyni, naprzeciwko którego od niedawna mieści się klub. Dodatkowo każda promotorka ma przy sobie słuchawki z telefonem, który cały czas jest połączony z osobami obsługującymi monitoring. Gdy promotorka się obija, taka informacja przekazywana jest natychmiast koordynatorce.

Monitoring? Gdzie?

- Kamery są różnie porozmieszczane, promotorki nie są w takie rzeczy wtajemniczane. Podejrzewam, że w wynajętych do tego celu mieszkaniach lub u osób, które za opłatą się na to zgodziły. Zarządzający monitoringiem nie znajdują się jednak w klubie. Ulice obserwują z innego miejsca, prawdopodobnie wynajętego biura lub mieszkania. Nic nie da się ukryć. A jak dziewczyna ma pecha i nikogo do klubu nie przyprowadzi, nie ma prawa do przerwy i musi stać na ulicy.

W sieci można znaleźć wiele pozytywnych opinii o pracy w klubie. Dobre zarobki, fajna atmosfera.

- Być może są miasta, gdzie kierowniczki zarządzają tak, że to nie ociera się o mobbing. Ale moje doświadczenia z jednego z trójmiejskich klubów są takie, jak mówię. No i pytanie, czy tych opinii w internecie, o których mówisz, klub sam nie zamieszcza. Jak się wejdzie na stronę firmy Event, która jest właścicielem klubów, to widać, że oferty pracy wiszą bez przerwy. Można je znaleźć też na innych stronach, np. zachęcających do zostania tancerką. A to dlatego, że jest tak duża rotacja pracowników. Gdyby było tak pięknie, jak się pisze, chyba dziewczyny bez przerwy by tej roboty nie rzucały?

A dlaczego rzucają?

- Przez kombinacje z wypłatami, presję. Mnie dobiło też wyzywanie od kurew na ulicy, oblewanie piwem, krzyki, że pracuję dla przestępcy. Tancerki czy hostessy też nie mają najfajniej, bo faceci potrafią zachowywać się jak zwierzęta: krzyczeć, klepać, obłapiać, a nawet opluć. Do tego wszystkiego dochodzi presja, by wyciągać kasę na drinki od klientów oraz pomiatanie przez kierownictwo. Zdarza się, że - mimo dobrych zarobków - jednak ktoś w końcu nie chce brać w tym udziału.

A w czym konkretnie? W jakim celu - twoim zdaniem - powstała sieć klubów Cocomo?

- Żeby przyprowadzić klienta, upić, obiecać mu, że poza tańcem będzie mógł liczyć na coś więcej, a potem postarać się o to, by zostawił tam wszystkie pieniądze. Promotorka ma przyprowadzić klienta, hostessa namówić na pierwszego drinka, a tancerka dokończyć dzieła. Praca w klubie zaczyna się od godziny 20, pracuje się do ostatniego klienta. Masz być i koniec. Umowa-zlecenie. Najpierw dotarło do mnie, że oszukują mnie na kasie, potem zaczęłam się rozglądać i zobaczyłam półprzytomnych klientów, którzy tracą wszystkie pieniądze.

Jak to się odbywa?

- W środku, w klubie, pracują kelnerki, hostessy i tancerki. Klub jak klub - skórzane, czerwone kanapy, na środku rura. Oczywiście są też sale prywatne do pokazów indywidualnych. Kelnerki mają realizować zamówienia i ściągać pieniądze, hostessy w skąpych majteczkach dotrzymywać towarzystwa, a tancerki tańczyć. Szkolone są w Krakowie, gdzie znajduje się główna siedziba firmy. Hostessa musi być wygadana i w miarę atrakcyjna, choć to nie reguła, bo jej zadaniem jest przekonanie panów do zakupu drinków. Ceny - od 49 zł do 499 zł, ale ten najtańszy to raczej wstyd. Hostessa tak prowadzi rozmowę, by klient kupił drinka przynajmniej za 150 zł. Menu mają przed nosem, ale gdy tancerka pojawi się na kolanach, poociera się trochę, to jakby o nim zapominali. Choć nie zawsze, zdarzają się przytomni klienci.

Tancerki firma Event zachęca wynagrodzeniem sięgającym nawet 10 tys. zł. To realne?

- Raczej tak, bo mają 50 proc. od każdego drinka. Tylko zapomnijmy na chwilę o tym, że potem te pieniądze muszą wydzierać, są oszukiwane. W każdym razie system jest tak skonstruowany, że i tancerkom, i hostessom bardzo zależy na tym, żeby taki klient się upił i zostawił wszystko, co ma. Jak więc czytam, że w Poznaniu dorwali faceta z brakiem limitu na karcie i nabili mu prawie milion złotych, to jestem w stanie to sobie wyobrazić. Najdroższy szampan kosztuje 14 999 zł. To niby Cristal, ale słyszałam o przypadkach, że gdy klient był już wystarczająco pijany, to do stolika przychodziło się z otwartą butelką, a w środku tani szampan. To proszę sobie teraz wyobrazić prowizję. Dziewczyny potrafią zarobić po kilka tysięcy złotych za noc. Jak się dostaje takie pieniądze, to potrafi się wiele przemilczeć.

A co, gdy klient nie zamawia drinków?

- To dziewczyny nie zarabiają. Dlatego są tak nachalne. A jak klient nie postawi tego drinka, to dostają polecenie, żeby od niego odejść. Zdarza się też, że niecenzuralnie go wtedy pożegnają.

Kim są pracownice Cocomo?

- Różnie, zdarzają się nawet mężatki, ale to raczej proste, młode dziewczyny, często z innych miejscowości, dlatego Cocomo wynajmuje im mieszkania - żyją po kilka w jednym. Nie znają prawa, łatwo je zastraszyć, kasa to dobry argument na wszystko. Widziałam kiedyś na własne oczy, jak dwie tancerki niosły prawie klienta do bankomatu, żeby wypłacił resztę pieniędzy, bo nie chciał płacić kartą. Ten pan ledwo stał na nogach, cztery razy wstukiwał PIN. Wypłacił i go pożegnały.

Rozbawiony klient może sporo tych drinków kupić. Tancerki je wypijają?

- To zależy od nich. Jak chcą, to kelnerka im poda. Ale z reguły piją wodę, klient o tym nawet nie wie, a pije równo. A potem ledwo trzyma w rękach terminal płatniczy i nie widzi, za co płaci.

Słyszałaś o podrzucaniu do alkoholu tabletek gwałtu lub innych narkotyków?

- Nie, ale kilka razy się zdziwiłam, jak klient np. po dwóch godzinach pobytu w klubie wyglądał jak roślina i trzeba go było wynieść. Zwróciłam uwagę, że jak już widziałam klienta w takim stanie, to zawsze takiego, który do klubu przyszedł sam. A takich, co ledwo widzieli na oczy, ale chętnie płacili, to wielu. Bo masa klientów dobrowolnie przepuszcza tam ogromne pieniądze. Nie wiem, tracą rozum na myśl o gołej kobiecie? A jak skończy się gotówka czy limit na karcie, klub daje możliwość podpisania oświadczenia o uznaniu długu. Wszystko jest przemyślane.

Czy w klubie jest monitoring?

- Tak, służy do kontrolowania personelu oraz wyłapywania co zamożniejszych mężczyzn. Wtedy hostessa otrzymuje informację, że tego konkretnego klienta należy otoczyć lepszą opieką. Wysyła się najlepsze dziewczyny, daje drinka gratis.

Można zamówić seks?

- Nie widziałam, nie słyszałam. Ale wielu klientów mówiło mi, że kilka tancerek ma swoje profile na pornostronach. Myślę, że stąd opinia, że to przy okazji agencja towarzyska. Normalnie dziewczyny mają zakaz, ale widać umawiają się po pracy.

Dlaczego zdecydowałaś się o tym opowiedzieć?

- Bo nigdzie tak źle mnie nie traktowano, a pracuję w różnych miejscach już od siedmiu lat. Chcę w ten sposób przestrzec każdą dziewczynę, którą skuszą wysokie zarobki. Nie warto. Ten klub wykorzystuje też to, że człowiek jest półprzytomny i niejednokrotnie go rujnuje. To nieuczciwe. Chcę więc przestrzec też wszystkich mężczyzn.


Cały tekst: http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35612,15823497,Pracowalam_w_klubie_go_go_Cocomo__Jako__promotorka__.html#ixzz2zhGZf0td

1 komentarz:

  1. Wszystko prawda, ja popracowałam niecały miesiąc, umowa zlecenie, masz być codziennie średnio 5, 6 dni w tygodniu (ale to akurat w naszym pięknym kraju norma). Stoisz w mrozie, nawet herbaty nie dadzą, dziewczyna która obserwuje jak pracujesz upierdliwie cię śledzi i podsłuchuje, czai się wręcz. Cały czas straszą karami, mówią że to twoja wina, że ludzie nie wchodzą, każą zostać dłużej, wyzywają. Z wypowiedzeniem chodziłam 2 tygodnie, ale czekałam na zarobione pieniądze, do tej pory nie otrzymałam pełnej należnej mi kwoty. Próbowano mnie postraszyć, że mam zostać 2 tyg na wypowiedzeniu, jednak znam swoje prawo i nie przeszło :)
    Co do bardziej zaawansowanych czynności seksualnych... Widziałam za niefortunnie uchyloną kotarą (jak wracałam z szatni z torebką, kończąc pracę) kolesia z opuszczonymi spodniami i bielizną a przed nim była jedna z tancerek...

    OdpowiedzUsuń